niedziela, 27 maja 2012

-Wszystkiego najlepszego mamusiu, dużo zdrówka i ,żeby te syny były takie zarąbiste jak są!
-Amen.
Mamuuuś, guzik mi się w marynarce urwał.
-I?
-No i trzeba przyszyć.
-To przyszyj.
-Ja?!
-No Ty.
-Ale wiesz, że ja jestem manualnym debilem.
-Czas los odwrócić.
-To może ja tę marynarkę po prostu przywiozę?
-To może żonę sobie kup.
-Nie ma tylu wielbłądów.
-To innego wyjścia nie widzę, jak tylko uczyć się krawiectwa.
Uczym się, uczym, cały boży ranek. Zaczelim od teorii, co to jest igła, co to jest nitka, co to jest guzik, jakie rodzaje są guzików patrząc na ilość dziurek i co to jest szycie na stopce.
Uczeń jest krnąbrny, niepojętny, impulsywny, nieuważny, dokonał samookaleczenia w wielu miejscach. Nie czyni postępów i obawiam się powtórkę roku.
Na odjezdnym rzucił:
-garnitur nowy sobie kupię!
Nie strasz nie strasz, wystarczy tylko marynarkę.


Się chwilowo zarzuca pisanie, bo dziadek lat osiemdziesiąt trzy mimo światłości umysłu Interneta nie posiada. Mówi, że starczą gazety. I tak wosy dęba stajo.
Do zaś za jakiś czas!


środa, 23 maja 2012

Wieloryb też człowiek i nie on jeden

Nie ma co owijać w bawełnę. Jestem gęś. Gęś jakich mało.
Odwiozłam Prześwietnego Pierwszego Męża na pociąg do stolycy i szybciutko dawaj korzystać z ułudy  wolności - w sklepy.
W sklepach mierzę, mierzę, mierzę i z każdym kolejnym lustrem szlag jasny mnie trafia, bo przecież  w tym odbiciu to nie mogę być ja. Nie w tym rozmiarze!
Niby twarz się zgadza ale ciało? Jakaś ściema. Do tego cellulitu aktualnie to chyba nie mam tylko na rzęsach.
Nie o tym jednak miało być. Miało być o tym ,że w jednej przymierzalni były dwa wieszaki, po przeciwnych stronach. Na jednym powiesiłam ubranka w rozmiarze XXXXXXXXXXXXXXXLLLLLLLLLLLLLLLLLLLL, a na drugim swój ulubiony długi wisior z osobistym talizmanem. Złote. I przez myśl mi przeszło- nie rób tego, bo zapomnisz.
Kolejny ciuch oczywiście mi nie pasował. Za zamkniętymi drzwiami postanowiłam ostatecznie popełnić seppuku ,a przynajmniej zaprzysiąc ,że ani kawałka ciasta więcej, aż nie będę przypomina Twiggi!
Upłakana ruszyłam w drogę powrotną, na pocieszenie zagryzając co milę prince polo znalezione w miejscowym Tesco ( 98 kalorii).
Po powrocie z racji nagłego upiornego upału, który opanował  znienacka Wyspy ułożyłam wieloryba w celu wytopienia tłuszczu na leżaku w ogrodzie. Kolor zielony. Leżaka, nie wieloryba. I tak pogrążona w rozpaczy doczekałam pory odbioru Małegożonka.
Przywdziałam ubranka i ...przypomniałam sobie. Wisor! A wisora niet. No to dupa. Pal diabli wartość ale siła magiczna!
Z brakiem nadziei, w drodze na dworzec wstąpiłam do piekieł czyli sklepu, po drodze mi było, zapytać, czy aby nikt nie oddał. Nikt nie oddał. No trudno ale pani mówi- se pani wieloryb zajrzy do ty przymierzalni. Zajrzałam i do teraz nie wierzę!

niedziela, 20 maja 2012

Nie samą modlitwą człowiek żyje

 Stary facet wzion se młodo kobitke, bo go stać, bo go stać
 Stawoł w nocy sidym razy ale ino scać, ino scać

I, żeby mnie nie było. Tekst ten przyniosłam z cotygodniowego spotkania Polonii w ośrodku parafialnym po sumie. Średnia wieku 78 lat plus takie młódki jak ja do obsługi. Jakie miałam branie! Musze zasięgnąć języka o wysokości angielskiej emerytury i jak to jest z tymi testamentami.

czwartek, 17 maja 2012

Szary odcień szarej szarości

Mam tu taką osiemdziesięciosiedmioletnią koleżankę. Ba, przyjaciółkę. Odwiedzam ją raz w tygodniu. Pogadamy sobie, czasami kieliszeczek nalewki trzaśniemy, ciastko razem zjemy, o starych Polakach poopowiadamy i oby dalej do setki. Niestety czasami coś nam staje na przeszkodzie w tym stulecia dożywaniu i płata figle. I tak się stało i teraz. Dokładnie w zeszłym tygodniu. Zachodzę - drzwi zamknięte, kosze na śmieci niewystawione. Ki diabeł? Umarła? Umarła i nic mi nie powiedziała? Tak się nie robi. Z pomocą wszystkich świętych i miliona telefonów, kontaktów, adresów udało mi się ustalić, że jednak nie u Pana Boga za piecem, a w szpitalu. Kamień z serca.
Dzisiaj wróciła. Biedna, wymizerowana, trochę nieobecna, bo Alzheimer w natarciu ,a jej syn obecny w czasie odwiedzin mówi - to ja zajrzę do mamy może... w środę? Córka zapowiedziała się na przyszły weekend. Nie ogarniam.

sobota, 12 maja 2012

Saga garniturowa c.d.

Dzwoni Pierwszorodny
- mamo, szybko, pamiętasz z jakiej firmy był ten mój garnitur?
- który?
- ten ostatni.
- no, pamiętam
- to dawaj, z jakiej?
- z Jaeger'a
- dobra dzięki!

ale o co chodzi???

Za dwie minuty;
- a jaki on ma dokładnie kolor?
- co, ten garnitur?
- no
- ciemnoszary?
- dobra, dzięki.

ale o co chodzi???

Za trzy minuty
- a spodnie? Ile mają w pasie?
- Jezus Maria ,a skąd ja mogę wiedzieć ile ty masz w pasie? Co się stało?
- nie mam teraz czasu wyjaśniać. Czekaj chwilę.
W tle słychać
- Konrad, ja nie wiem ile w pasie ale potrzebuje je koniecznie na już! Najdalej za godzinę, bo muszę wyjść!
Do mnie
- mamo napiszę wieczorem, cześć.

Chłopie, weź no włącz telewizor.
- a co jest?
- nie wiem ale może na BBC pokażą kogoś latającego bez gaciów po City i to pewnikiem będzie nie kto inny tylko nasz syn. Znasz jakiegoś Konrada? I czy domy uciech pracują 24 na 24, w porze lunchu na przykład?

Email - Synu, matce możesz wszystko powiedzieć, przyjmę na klatę.
Odpowiedź;
he, he, chciałabyś. Niestety proza życia. Konrad odbierał mój i swój garnitur z czyszczenia, bo miałem ważne spotkanie wieczorem i w jasnym nie mogłem pójść, a w pralni okazało się, że zgubili paragon i nie wiedzą, o który garniec chodzi. Po metce i rozmiarze spodni dopiero doszli.
Też cię kocham.

Pal diabli czerwone latarnie - who is Konrad???!!!



czwartek, 10 maja 2012

Zmienność nie tylko w pogodzie

Z tego deszczu to się tak dzieckowi młodszemu porobiło, że powiedział, że jednak zamiast z nami do arki, to idzie na prom. A wcześniej mówił, że nie idzie. Całe szczęście, że prom jest u nas ,a nie w Dover albo innym Calais, bo gotów sobie butki przy tym chodzeniu przemoczyć.
No, to jak idzie, to wyjścia ni ma i dawaj w miasta ościenne w celach przyobleczenia potomstwa.
Butki, garnitur, koszula, mucha dzieckowa w kolorze mocny orange, bo takiej niestety nie było i w cenie jak uprząż dla wyścigowego konia i to tego, co to w czołówce gonitwy.
Przysięgłam sobie, że następny taki szał dopiero przy ubraniu ślubnym.
Znajome matki mówią, że i tak należy się cieszyć, bo w przypadku naszej dzieckowej pci chociaż fryzjer, kosmetyczka i torebka odpada. Niby racja.
Rano przed wyjazdem druzgocącym haniebnie mój portfel, zwiedziona szalejącym wiatrem i uwiedziona bezopadowym niebem, wystawiłam pranie na dwór czyli na pole i teraz jest już bodajże po piątym płukaniu.
Dobrze, bo my wszyscy alergicy, to jakby co tam z tego proszku zostało, to już nie zostało i człowiek przynajmniej zdrowy umrze.
Z obserwacji botaniczno-zoologicznych wynika, że pasza dla ślimaków nazywa się begonia, a trutka pelargonia.

poniedziałek, 7 maja 2012

Piraci z Karaibów

Po raz kolejny promienie słoneczne walą o szyby i spływają dużymi kroplami w nurt bystrej zaokiennej rzeczki. Prześwietny Pierwszy Mąż wyruszył tratwą do pracy, z pieśnią żeglarską na ustach, machaniem pozdrawiając po drodze resztę wilków morskich.
 Radość w nas ogromna, bo dzięki aurze problem dzisiejszego obiadu został całkowicie rozwiązany. Wyjść się wprawdzie nie da ale wystarczy zarzucić wędkę z piętra domu i lada moment zjawi się dorsz albo jakiś inny wieloryb. Pytanie jest ile można jeść ryb nawet jak się lubi?! I czy po czterech tygodniach człowiek nie pragnie jakiejś odmiany!
Prognoza pogody w szacownej stacji BBC pokazuje jednak, że najbliższy tydzień spędzimy w smażalni tyle, że nie w tej na Karaibach.
Telewizja kłamie!

sobota, 5 maja 2012

Zbaraniałam

Widziałam wczoraj Panią w kożuchu. Takim autentycznym, z barana, co tu po somisiedzku się pasie. I takiego sygnału mi trzeba było. Wylazłam dzisiaj z łóżka. Wlazłam pod łóżko. Z czeluści przepastnej wytargałam paczkę i teraz odmrażam płaszcz zimowy. Czapkę i rękawiczki zrobiłam na drutach już na początku tygodnia.
Na szczęście Prześwietny Pierwszy Mąż zerwał się skoro zalany świt. Poszedł do lasu. Drwa narąbał. Ogień rozpalił i teraz chociaż para nie bucha z ust jak człowiek słowa dziękczynienia wypowiada. Trochę śmierdzi w całym domu, bo drwa mokre ale co tam, kto by się gupotami przejmował.
 Pierwszorodny zapowiedział przyjazd ze stolycy na jakieś domowe dożywianko i pyta -  a wieczorkiem może piwko, grilla? Tak oczywiście.

czwartek, 3 maja 2012

Szwedzki

Miejscowe wyciągnęli łodzie, kajaki, pontony.
Ślimaki zeżarli świeżo posadzone rozsady.
Ogródek warzywny zszedł pod ziemię.
My gromadzimy po jednym zwierzęciu z każdego gatunku do naszej, chałupniczym sposobem budowanej arki. Zaczęliśmy od jeża i żaby.
Skorupiaków nie bierzemy, bo i tak są wszędzie, to i pewnie same bez karty pokładowej się zaokrętują.
Udaję, że rozpacz mnie nie ogarnia. Piekę placek z truskawkami, beznadziejny zaokienny widok zabijam zapachami wanilii, drożdży i świeżo zmielonej kawy.

 Prześwietny Pierwszy Mąż słucha kandydatki na oficjalny hymn Euro 2012
Ło, matko z córką!