wtorek, 5 kwietnia 2016

Prześwietny Pierwszy Mąż zachorzał. Dawno. Na początku marca. Zachrypił, zakatarzył, zakaszlał i za cholerę mu nie przeszło. Najpierw nie przeszło przez tydzień, a potem przez kolejne 10 dni. Nie żebym się przejmowała ale kiedy cykliczne chrapanie przeszło w permanentne, a gorączka rozgrzewała łóżko niczym termofor, ocieplając mi bezskuteczne godziny oczekiwania na sen, powiedziałam dość. Do lekarza!
Zadzwoniliśmy do Przychodni i miła Pani po krótkim wywiadzie powiedziała, że nie widzi potrzeby zawracania głowy lekarzowi katarem i jakimś tam kaszlem ale jak tak się upieramy to i owszem lekarza można będzie zobaczyć w połowie kwietnia, za to siostra wszechwiedząca przyjmie nas już jutro w godzinach około późnych, jeśli oczywiście nadal uparcie scemy.
Ścieliśmy.
Rano Mążu stracił głos całkowicie. Jak by nie patrzeć były tego jakieś plusy ale jednak więcej minusów, bo wszystko powtarzałam dwa razy ,a odpowiedzi i tak się nie doczekałam. Jednak udało nam się na migi i za pomocą rysunków, wspólnie ustalić, że nie ma na co czekać, trza zacząć brać antybiotyk, który w domu jest.
Ja ustalili tak zrobili. Prześwietny Pierwszy w godzinach popołudniowych z nagła oddalił się w niebyt. Zarzuciłam tedy te zwłoki na ramię. Wrzuciłam na tylne siedzenie samochodu i w drogę.
Wizyta u siostry wielokrotnie przełożonej albo i nawet tylko raz, była  krótka i nader owocna. Jak zwalone zwłoki zobaczyła, bo jak wiadomo usłyszeć już nie miała szans, to zawyrokowała - musi Ci być do aktu zgonu doktor! Pani przywiezie TO jeszcze raz jutro. Czas i miejsce akcji pozostają bez zmian, czyli tutaj w godzinach afternoon tea.
Cóż było robić. Kolejną noc spędziłam na czuwaniu, majątek omdlałą ręką kazałam zapisać pobliskiemu Charity, a  gromnicy, na wszelki wypadek, cały czas nie wypuszczałam z rąk.  I tak doczekaliśmy świtu, a później tych godzin około-nocnych.
Lekarzy był niebrzydki. Z tych, co to podobają i  mi się coraz młodsi. Zaczął od tego, że nie wolno się samemu leczyć antybiotykiem tylko najpierw w takim stanie należy przyjść do niego. To mu mówię, że teoretycznie to się zgadzam ale praktycznie jest połowa marca, Połowica chora już ponad 2 tygodnie, a do niego, to przyjść dane by na było w połowie kwietnia, to już chyba tylko po te tabletki na depresje, po utracie najbliższego członka rodziny.
Doktor się roześmiał, coś tam zakombinował o procedurach NHS ale też zakręcił się, pozaglądał, postukał, posłuchał i kazał...  antybiotyk brać, a potem zgłosić się po kolejną dawkę. Zrobić RTG płuc, wymaz z gardła, krwi upuścić, do rureczki nasiusiać ....
Mija prawie miesiąc. Jest ciut lepiej.