poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Teoretycznie mogil my by już zostać poddanymi Jaśnie Wielmożnie Panującej Królowej Brytyjskiej. Praktycznie- nie czynimy w tym kierunku żadnych kroków. A dookoła ruch w temacie. Znajomi na gwałt zostają się Brytyjczykami. Dla cały naszy rodziny to jakieś circa about 4 tyś. funtów. 
W ciul kasy, jak mawiali ukochana szefowa. 
Ile to Porto za to? 
Jeden pan Bóg raczy wiedzieć. 
Wybory lokalne ido i w mieście ościennym, co słynie z  full emigrantów z ojczyzny-polszczyzny, pojawili się plakaty- precz z emigrantami z Unii Europejskiej. Precz z migracją z Europy Wschodniej. To niby o mię jest? I o dzieckach moich. 
I czy aby zmiana piórek mię przed tym wygnaniem obroni? 
Historia zna niejedne losy narodów wybranych. Żadna zmiana okrycia ich przed pożogą nie uratowała. Zaryzykuję w takim razie i ja - pozostanę tfu, Polką. Dzieckom zostawiam wybór. Starsze mówi, że nie ma tematu, bo pracując w amerykańskiej korporacji, w stolicy biznesu, czuje się obywatelem świata i żaden paszport tego nie zmieni, Młodsze, za lada miesiące, będzie pełnoletnie i niech samo dokonuje wyboru.
Dla mnie istotniejszym nadal pozostaje - wracać czy zostawać , a jeśli zostawać to na jak długo, bo przecież wiadomo, że nie na zawsze.

piątek, 19 kwietnia 2013

Lucy wróciła.
 Sierściuchy przeżyły, chociaż jeden to chyba o samej wodzie, bo za diabła nie chciał żreć. Bałam się, że zdechnie i co wtedy? Nie było żadnych dyrektyw, co do pochówku. Tradycja czy spalanie? Grób czy pole pamięci?
Wraz z Lucy wrócił się pierwszy partner ( pierwszy ze znanych mi ). Jak nic coś jest na rzeczy.
 I dobrze, bo niebrzydki i zawsze uśmiechnięty. Do tego ojciec dziecka. Wygląda na to, że czasy poszukiwań Lucy ma za sobą. 
Z Turcji przywoziła zawsze jakiegoś Turka. Z Portugalii wróciła tylko z winem. Powiedziałabym, że zdecydowanie lepszy wybór.
Z tak zwanej wiedzy ogólnej - mówi młoda pani magister po studiach w ojczyźnie - umarła Piasecka-Jonhson, wiedziałaś Zośka, że to Polka? Służąca!
 Wiedziałam. Jak i to, że to bardzo wykształcona służąca była. 
W ramach wymiany myśli ja na to - no i jeszcze Margaret Thatcher. 
- A kto to? - pyta pani magister z magisterium z prywatnej szkoły wyższej w Pcimiu Dolnym, zamieszkująca Wyspy Brytyjskie od siedmiu lat.
Ja zdaje się mam pomysł na bezrobocie w Polsce.
Dziecko młodsze zaliczyło dwie życiowe porażki. Nie jakieś hiper, mega ale jednak. Otrzepało się i idzie dalej.
 Po kim ON to ma??? No po kim? Ale tak trzymać!


niedziela, 14 kwietnia 2013

Zacznijmy od tego, że mija kolejny tydzień w którym nie wygrałam w totka. Snaczy się kobieto, musisz nadal codziennie zleźć z tego łóżka i  jedynie ewentualnie możesz pachnieć. Skoro tak, kupilim dwa nowe zapachy w sklepie, bo co mi tam, niech pachnie i Szanowny Pierwszy Małżonek również.
W sklepie co innego, w domu co innego. Chłopowe chyba wyrzucę, bo działają mi na nerwy. A dokładnie na powonienie.
Przez przypadek doszło by do morderstwa Szanownego, bowiem zakrztusił się pirścionkiem, nomen omen moim zaręczynowym, który nie wiadomo jak i kiedy, wpadł mi do świeżo parzonej porannej kawy. 
Chłop przeżył, nasza biała kanapa wygląda jednakże, że nie.
 Szanowny Pierwszy stwierdził, że skoro chciałam mu się oświadczyć po dwudziestu pięciu latach pożycia, to mogłam wybrać tradycyjne sposoby z klękaniem i butelką whisky w dłoni.
Wiosna niby jest. Coś drgnęło na termometrze, nawet zaczyna się zielenić. Deszcz cieplejszy jakby pada.
Lucy somisiadka stwierdziła jednak, że nie ma na co czekać, bo zanim ona złapie pierwsze promienie angielskiego słońca to mogą minąć wieki i czym prędzej pognała do Portugalii. Z dzieckiem. Co tam rok szkolny.
Wręczyła mi klucze do jadłodajni, zapowiedziała, że pokarm dla sierściuchów leży tam gdzie zwykle tyle, że koty tym razem nie będą włazić przez okno w sypialni na piętrze, a przez okno w kuchni. Problem jedynie jest taki, że one jeszcze o tym nie wiedzą i czy mogłabym im to powiedzieć?
Lucy wróci za tydzień.

sobota, 6 kwietnia 2013

Jak tu napisać niepoważnie o rzeczy szalenie poważnej? Czyli o mię i Szanownym Pierwszym Małżonku moim w obliczu rocznicy ( nienarodowej bynajmniej ). Srebrnej. To może dowcipem?

  Ona myśli - ojej, 25 lat razem, jak to szybko zleciało!
  On myśli - ojej, 25 lat, jakbym ją zabił pierwszego dnia, to dzisiaj bym wychodził na wolność.

A tymczasem nadal stanie i gromadnie, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.  I poniekąd nie jest.
Moja mama mawiała, że najgorsze jest pierwsze piździesiąt lat, a potem to już z górki. No to chyba jesteśmy na półmetku! 
Sama w to nie mogę uwierzyć. 
Może by jaka amnestia albo co? Bo jak Szefowa moja mówili - małżeństwo Zośka to jest wyrok ale na Boga! przecież nie zawsze dożywocie! A, że i czasem recydywa się trafi?
Na razie złagodzenia wyroku nie widzem, recydywa też na horyzoncie się nie kręci ( a mogłaby, taka np. trzydziestoletnia ) jak nic przyjdzie te kolejne dwadzieścia z okładem pod górę wtaczać. 
E, bo jak kto ładniejszy to zara na niego.