Z tego deszczu to się tak dzieckowi młodszemu porobiło, że powiedział, że jednak zamiast z nami do arki, to idzie na prom. A wcześniej mówił, że nie idzie. Całe szczęście, że prom jest u nas ,a nie w Dover albo innym Calais, bo gotów sobie butki przy tym chodzeniu przemoczyć.
No, to jak idzie, to wyjścia ni ma i dawaj w miasta ościenne w celach przyobleczenia potomstwa.
Butki, garnitur, koszula, mucha dzieckowa w kolorze mocny orange, bo takiej niestety nie było i w cenie jak uprząż dla wyścigowego konia i to tego, co to w czołówce gonitwy.
Przysięgłam sobie, że następny taki szał dopiero przy ubraniu ślubnym.
Znajome matki mówią, że i tak należy się cieszyć, bo w przypadku naszej dzieckowej pci chociaż fryzjer, kosmetyczka i torebka odpada. Niby racja.
Rano przed wyjazdem druzgocącym haniebnie mój portfel, zwiedziona szalejącym wiatrem i uwiedziona bezopadowym niebem, wystawiłam pranie na dwór czyli na pole i teraz jest już bodajże po piątym płukaniu.
Dobrze, bo my wszyscy alergicy, to jakby co tam z tego proszku zostało, to już nie zostało i człowiek przynajmniej zdrowy umrze.
Z obserwacji botaniczno-zoologicznych wynika, że pasza dla ślimaków nazywa się begonia, a trutka pelargonia.
2 komentarze:
Hahaha! Zośka! Przy piątym płukaniu prania to prawie oplułam komputer! ;-D
A może powinien na ten prom iść w biało-czerwonej muszce? Tak patriotycznie by było! ;-P
Aa, i dobra wiadomość jest taka, że jak Młodszy niedługo znajdzie sobie jakąś ponętną Angielkę, z którą zapragnie ożenić się już natychmiast (bo oczywiście połączy ich ogrooomna miłość), to jeszcze zdąży w tym samym garniturze iść do ślubu. ;-P
Jaka oszczędność! ;-D
ponętna Angielka? Teraz ja oplułam monitor
Prześlij komentarz