Idąc za ciosem, będąc w ciągu pijackim, po opróżnionej onegdaj butelce szampana ,pognałam wczoraj z młodszą częścią moich pracowych koleżanek i chopów ich, do centrum życia nocnego na moi wsi na tzw. clubbing.
Powiem wam, że picie to jest pikuś, w końcu człowiek pije ile może ale wytrzymanie tej ryczącej muzyki to jest dopiero nie lada wyzwanie! Nie dziwię się, że połowa społeczeństwa poniżej trzydziestki ma problemy ze słuchem.
Żeby można prowadzić jakąkolwiek konwersację bawiliśmy się jak za dawnych lat w głuchy telefon. Jeden mówił i przekazywał informacje dalej, co usłyszał ten na końcu, do teraz nie jestem pewna.
Koło północy zrejterowałam i opuściłam miejsce uciech z solennym przyrzeczeniem- nigdy więcej. Przy drzwiach minęłam kolejkę pragnącą pozostawać kiedyś wiernymi pacjentami poradni laryngologicznej.
Dzisiaj głowa pęka mi w szwach i nie wiem, czy od tej lampki czerwonego wina wypitej nocą, czy od tych decybeli, czy może po prostu od tego, że dzisiaj wieje, leje i jest przewidywany pogodowy Armagedon. Krzesła w każdym bądź razie latają po całym ogrodzie,a Szanowny Pierwszy Małżonek jest własnie w fazie przywiązywania ich do czegokolwiek.
8 komentarzy:
No kurde, pogoda iście paskudna az się boje myslec..
Ja też po klubach już nie latam - za głośno i zawsze kolejki do kibla. Już za stara jestem na takie niewygody ; )
uważaj aby Ciebie nie wywiało, u nas spokojnie
j
U mnie huragany i tornada :) I idzie podobno snieg.
Przetrwamy!
Właśnie! Jeszcze ten kibel!
Nie bój sia. Waga nie pozwoli:)
Ty, weź nie strasz:(
Prześlij komentarz